2012-04-10

Mongolia

Erlian. Ostatnie miasto w Chinach.
Ostatnie zdziwione oczy śledzące nasze kroki, ostatnia potrawa sporządzona na ulicy w budce/rowerze.
Opuszczamy ten kraj w ostatni dzień ważności wizy.
Teraz zaczynamy nową w Mongolii.
Nowe nazwy miast, nowe portawy, nowe słowa. Nowe twarze na banknotach.

Przez przejście graniczne przejeżdzamy autobusami. Z setką handlarzy. Przewożą z Erlian wszelkie towary w paczkach , pakunkach, a najczęściej w pakach. Kolejka na dworcu porusza się szurająco. Przesuwanie bagaży o jedno miejsce w kierunku wyjscia przerywane jest szamotaniną z jegomościem w drzwiach. Nastepna osoba próbuje przenieść przez drzwi zbyt wiele, wspierając się łapówką w dwóch walutach. Ale i to od razu nie pomaga, paczki fruwają. Cała kolejka kibicuje podejmującemu próbę przejścia, ich to też zaraz czeka. Paczki poddawane są następnej próbie. Drzwi zablokowane. Impas. Trzy kobiety i zbyt wiele paczek tarasuje przejście. Nie ma zgody, nie ma w tym systemu, choć to cotygodniowa rutyna. Ciężkie życie.

Autobus ruszył.
Chwilę potem zatrzymuje się na granicy. Wydaje się, że każdy chce wyjść z autobusu jako pierwszy.
To chyba takie zawody, oprócz podnoszenia ciężarów i gier karcianych.

Pieczątka. Zaijian.Pieczątka. Sajn bajn uu.














Niespodziewany upał.
Tragarze z wózkami prezentują swoje usługi i alkoholowe wyziewy.
Wiatr przewala gobijski piasek.
Zaczyna się od koloru jasnożółtego, tuż pod butami,
przechodzi do ciemnoniebieskiego na horyzoncie płaskowyżu.
Brak zieleni, ten kolor występuje tylko na przyciemnianych szybach. Czyste niebo.
Kilka zabudowań rzuconych przy torach. To Zamyn Uud. Nazwy miast jak z Tolkiena...

Pociąg rusza. Wagony pełne handlarzy podnoszących ciężary, zawodowych graczy w karty.
Jadą do stolicy dźwigać swoje pakunki, sprzedawać towary i grać przy tym w karty.

Ruch tu nie zamiera. Niestrudzenie przemieszczają się kobiety i mężczyźni próbujący coś zhandlować.
Napoje, banany, jakieś potrawy domowej roboty w słoikach. Pociąg wydaje się jakimś tunelem, do którego sprzedawcy wchodzą z jednej strony a z drugiej wchodzą następni. Niekończąca się procesja mantrująca nazwy specjałów...
Bierzemy słoik z nieznaną potrawą. Jeszcze gorący. Wołowina, ziemniaki, pierożki zalane tłustym rosołem. Dobre.

Następna potrawa. Pochodzi w torby współtowarzysza podróży.
Rodzaj sera. Czuć mleko, twarde jak kość, mocno słone. Nie wiem jak się nazywa...

Zaczyna się pierwsza lekcja rosyjskiego, dawno nieużywanego....
A za oknem?!
To tu właśnie był raj, tylko tymczasowo wysechł...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rolling Sun Photography