2012-02-02

Luang Prabang Laos - Kunming China

13 stycznia 2012. Minął miesiąc od wylotu z Wrocławia. Czas udać się do kraju skąd pochodzi wszystko...




Z laosu do Chin przejechaliśmy piętrowym autobusem
sypialnym, którego miałam dość już po kilkunastu minutach jazdy. Mieliśmy do dyspozycji podwójną leżankę rozmiarowo dostosowaną do gabarytów azjatyckich, potrzeba było nie lada gimnastyki aby ułożyć się w miarę wygodnie. Byliśmy jedynymi białymi na pokładzie tego dziwnego pojazdu, cały autobus wypełniony był podstarzałymi Laotańczykami, charchającymi, plującymi gdzie się da i krzyczącymi do siebie nawzajem. Zamknęłam oczy i próbowałam zasnąć. Autobus jechał do miasta Kumning, na południowym-zachodzie Chin. Wyjechaliśmy z Laosu o 7 rano i kupiliśmy bilety jedynie do granicy chińskiej. Miasto Kunming, z przewodnika wydawało nam się za mało atrakcyjne aby sobie nim zawracać głowę. Sama podróż, pomijając już laotańskich współtowarzyszy była dla mnie trudnym przeżyciem ze względy na niebywałe serpentyny, strasznie kręte, wąskie drogi, na których w 50% nie było asfaltu. Nie bałam się, że nie dojedziemy- zaufałam jakoś naszemu zgorzkniałemu, palącemu bez ustanku tytoń w autobusie chińskiemu kierowcy- bałam się o moje, już nadszarpniete możliwości żołądkowe..udało się. Mijaliśmy niesamowite krajobrazy, przyklejałam nos do szyby i oglądałam wioski górskich mniejszości etnicznych. Wsie pełne drewnianych chat, myjących się w misach kobiet i dzieci, ludzi żyjących ze zwierzętami, skupionych przed swoimi domostwami na różnych czynnościach: kobiety tkające, haftujące, dzieci próbujące wymyślać sobie zabawy bez zabawek, mężczyźni zajęci graniem w karty, zabijajacy koguty, karmiący zadomowione świnie...a w tle góry..próbowałam robić zdjęcia, otwierałam wtedy okna pędzącego autobusu i wbrew rozsądkowi nakręcałam kolejną kliszę..


Do granicy dojechaliśmy ok 17ej, totalne pustkowie, krzyczący mundurowi każą pokazywać
dokumenty i wyciągać wszystko z plecaków. Grzecznie wykonywaliśmy polecenia i zastanawialiśmy jak i gdzie my mamy tu teraz zostać. Nie mieliśmy dalej biletu ale zdawało się, że nikt prócz nas o tym nie wie. Nasi laotańscy koledzy z autobusu, mimo tego, ze miałam już ich po dziurki w nosie czekali na nas grzecznie i zapraszali do dalszej jazdy. Wsiedliśmy więc i całą noc, już przez Chiny, do miasta Kumning jechaliśmy na gapę:-) Coś się kierowcy nie zgadzało, liczył, przeliczał, kilka kolejnych osób usadowił na podłodze, ale wszyscy pojechali. Spaliśmy całą noc, ściskając pod sobą najbardziej dla nas drogocenne rzeczy, do miasta Kunming dojechaliśmy o 6 rano. Dworzec autobusowy przyprawiał o mdłości, masa ludzi, tłumy nie wiadomo gdzie jadące, nikt ani słowa po angielsku, no i zimno... przyzwyczajeni do słońca głównie po Tajlandii byliśmy trochę w szoku, źli na to, że to już, że tak szybko trzeba wyciagać rzeczy z dna plecaka, bluzy, czapki, cieplejsze kurtki.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rolling Sun Photography