szliśmy przed siebie, szukając zabudowań daleko od miasta.
Droga gruntowa, soczysta zieleń, bije przyjemnym chłodem.
Krajobraz tym razem bieszczadzki..jezioro, dolina.
Pora obiadu.
Czekamy na wioskę i bufet z ostrymi potrwami w aluminiowych garnkach.
Plac z krzesłami na stołach jest obietnicą wielkiego żarcia. Będzie wesele ?!
Środek dnia.
Są przystawki, jest ojciec pana młodego i jest wódka ryżowa w plastikowych butelkach...
Popołudnie płynnie przechodzi w póżny wieczór...
potrawy tłuste, mało wykwintne a ludzie bardzo otwarci z uśmiechem podsuwali następne porcje...
Są rozmowy, toasty i coraz więcej procentów w głowie...
Bez magii, tradycyjnych obrzędów, tylko stara dobra komunistyczna popijawa z przekąską....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz